Aby zrealizować marzenie o międzynarodowej karierze, każdy początkujący sędzia przez kilka lat musi terminować w niższych ligach. A tam czeka go festiwal obelg i gróźb. Nie wszyscy potrafią to znieść.
Pokusa jest duża – samą nominację na arbitra ostatniego mundialu w Niemczech FIFA wyceniła na 40 tysięcy dolarów (dwa razy więcej niż na poprzednich mistrzostwach świata w Korei i Japonii). Do tego jeszcze ryczałt za każdy mecz i dzienna dieta. Na zarobki w polskiej ekstraklasie sędziowie też nie mogą narzekać – główny za jeden mecz dostaje 2400 złotych brutto. Nic dziwnego, że chętnych do biegania z gwizdkiem nie brakuje. Do ostatniego egzaminu organizowanego przez Mazowiecki Związek Piłki Nożnej ( MZPN) przystąpiło osiemdziesiąt osób, w tym kilka dziewcząt. Pozytywna ocena z testów (teoretycznego i sprawnościowego) jest przepustką do prowadzenia spotkań w młodszych kategoriach wiekowych. Znajomość przepisów i żelazne płuca nie wystarczą jednak, by na boisku nie dać się zapędzić w kozi róg. Trzeba mieć coś jeszcze – nerwy ze stali. – Zwrot “sędzia kalosz” to relikt minionej epoki. Dziś brzmi prawie jak pieszczota. Rynsztokowego języka używają zarówno gracze, jak i ludzie obserwujący spotkania. Im niższa ranga rozgrywek, tym gorzej, a arbiter to wróg numer jeden. Od roku 2002 przepisy wymagają, by na meczach seniorów (od klasy B w górę) organizator zapewnił obecność osoby odpowiedzialnej za porządek i bezpieczeństwo. W praktyce do protokołu najczęściej wpisuje się dyrektor klubu. Wydaje mu się, że jest w stanie przemówić do rozsądku nadpobudliwym widzom, ale jeszcze nie widziałem takiego, któremu by się to udało – mówi “Rz” Krzysztof Wylot, przewodniczący Wydziału Sędziowskiego Warszawa.
Zdziczenie obyczajów
Obrażanie wulgarnymi zwrotami arbitra bądź przeciwnika jest na porządku dziennym. Niestety, do takich incydentów coraz częściej dochodzi również na meczach z udziałem kilkunastoletnich chłopców. – Wygrażają nam kibice, którzy czasem mają nas na wyciągnięcie ręki, a piłkarze, najczęściej gospodarzy, czując poparcie z trybun, myślą, że wszystko im wolno. Ostatnio jeden taki nastolatek wyzwał mnie od ch… i dodał, że mogę się j…ć. Jak miałem go nie wyrzucić? – pyta retorycznie jeden z początkujących sędziów. Na zakończenie rozmowy kilkakrotnie zastrzega, by nie podawać jego nazwiska.
Niedawno jedno ze spotkań na Mazowszu prowadziła trójka kobiet. Pomeczowy raport w trzech czwartych składa się z cytatów. Rzadko które zdanie nadaje się do druku. W jedynym bez wulgaryzmów kapitan gospodarzy powiedział pani arbiter, że zamiast przeszkadzać im na boisku, mogła siedzieć w domu i ” miziać się z chłopakiem”.
Mazowieccy działacze podkreślają, że sytuacja arbitrów pogorszyła się ostatnio w związku z zatrzymaniami podejrzanych o korupcję. – Po zakończeniu jednego ze spotkań kierownik pokonanej drużyny krzyczał, że sędzia “wziął”, ale on tego tak nie zostawi i arbiter “niedługo dołączy do swoich kolegów we Wrocławiu” (tamtejsza prokuratura prowadzi śledztwo – przyp. m.p.). Tak jest wszędzie – każdy błąd kwitowany jest oskarżeniami o łapówkarstwo. To jakaś paranoja – ocenia Wylot.
Przykład idzie z góry
– Jestem związany z piłką już prawie 25 lat i nie pamiętam, by trener powiedział, że jego zespół przegrał, bo tego dnia przeciwnik był lepszy. Nawet porażka czterema bramkami nie wywołuje krytycznej refleksji. Kozioł ofiarny zawsze jest tylko jeden – sędzia – mówi “Rz” Henryk Rumniak, odpowiedzialny w Mazowieckim Związku Piłki Nożnej za obsadę arbitrów. Po każdej kolejce związek zasypywany jest lawiną skarg. Treść niektórych zarzutów świadczy o kompletnej nieznajomości przepisów. Nie przeszkadza to jednak podważać sędziowskich decyzji. – A młodzi zawodnicy patrzą na awanturującego się trenera i potem idą w jego ślady. Niestety także co do formy – podsumowuje Rumniak.
Gorsi od niekompetentnych trenerów są jednak kąpani w gorącej wodzie rodzice, przekonani o tym, że mają w domu talent na miarę Messiego lub Smolarka. Nie opuszczają żadnego meczu, w każdej chwili gotowi stanąć w obronie skrzywdzonej decyzją arbitra pociechy. Nie potrafią potraktować miniligowych spotkań z przymrużeniem oka, a takie podejście udziela się młodym zawodnikom. – Ich zajadłość jest zadziwiająca. Wykorzystują każdą okazję, by pokazać sędziemu, że pozjadali większość piłkarskich rozumów. Do tego często robią to w niewybredny sposób. Niedawno na własne oczy widziałem, jak jeden z ojców promieniał dumą po tym, jak jego piętnastoletni synalek zwymyślał mnie od sk…synów – żali się arbiter.
Zdarza się, że porywczy rodzice przechodzą od słów do czynów. W zeszłym roku po zakończeniu jednego ze spotkań na boisku Agrykoli sędzia pisał protokół, a na murawie młodzi zawodnicy i ich ojcowie weryfikowali wynik w pojedynku na pięści.
Strzały w Markach
Za prowadzenie meczu w grupach juniorskich sędzia otrzymuje około 20 złotych (plus drugie tyle zwrotu kosztów dojazdu), w trzeciej lidze może liczyć na dziesięć razy więcej. Dla niektórych gra okazuje się nie być warta świeczki. – Przed kilkoma tygodniami jeden z początkujących sędziów, prymus kursu, wrócił z prowadzonego przez siebie spotkania z płaczem i powiedział, że ma dość. Próbowaliśmy przekonać go do zmiany zdania, ale bez rezultatu. Szkoda chłopaka, dobrze się zapowiadał – mówi Rumniak.
Takim decyzjom trudno się dziwić, bo na prowincjonalnych boiskach można stracić nie tylko cześć. Ostatnio podczas meczu rozgrywanego w Markach postrzelono z wiatrówki jednego z zawodników. Wydział Dyscypliny wszczął postępowanie wyjaśniające, bo taki ma obowiązek. W znalezienie winnego mało kto wierzy.
źródło: RZECZPOSPOLITA